Kolejne prace doczekały się sesji zdjęciowej. Gwiazdą wieczoru jest toaletka, która urzekła mnie swoim kształtem. Tradycyjnie już - przeszła swoje. Zaczęłam ją jeszcze w wakacje. Latem, otwarte okno podczas lakierowania, to wróg numer jeden.
Muszki, kurz i inne paprochy, w kilka chwil mogą zapaskudzić, efekty wielogodzinnej pracy. Na wieku toaletki, od samego początku marzył mi się krak dwuskładnikowy, który nigdy mi jeszcze nie wyszedł.
Miałam nadzieję, że tym razem się uda...
Idealnie rozprowadziłam pierwszy składnik preparatu do spękań,
równie lepki i robakochłonny jak lakier. Aby tym razem zapobiec nieproszonym gościom, wpadłam na jeden ze swoich genialnych pomysłów, które utrudniają mi życie. Po nałożeniu pierwszego składnika, przykryłam to wszytko kartką papieru z drukarki. Zaglądałam tam co jakiś czas, żeby sprawdzić czy ładnie wysycha i w końcu, przez nieuwagę, ta kartka przykleiła mi się do kraka! Nie zagłębiając się już w nużące szczegóły, zdzierałam grubą warstwę preparatu, moim nieodzownym narzędziem, czyli szpachelką :) I tyle wyszło z moich spękań. Historia podobna do losów zegara, o którym pisałam wcześniej. Zdarłam cieniowanie i trochę farby, musiałam podmalować też motyw, bo po szlifowaniu był nieco niewyraźny ;) Po naprawieniu usterek i wielorotnym lakierowaniu, toaletka prezentuje się tak:
Muszę przyznać, że w naprawianiu błędów jestem już całkiem niezła :)
Muszki, kurz i inne paprochy, w kilka chwil mogą zapaskudzić, efekty wielogodzinnej pracy. Na wieku toaletki, od samego początku marzył mi się krak dwuskładnikowy, który nigdy mi jeszcze nie wyszedł.
Miałam nadzieję, że tym razem się uda...
Idealnie rozprowadziłam pierwszy składnik preparatu do spękań,
równie lepki i robakochłonny jak lakier. Aby tym razem zapobiec nieproszonym gościom, wpadłam na jeden ze swoich genialnych pomysłów, które utrudniają mi życie. Po nałożeniu pierwszego składnika, przykryłam to wszytko kartką papieru z drukarki. Zaglądałam tam co jakiś czas, żeby sprawdzić czy ładnie wysycha i w końcu, przez nieuwagę, ta kartka przykleiła mi się do kraka! Nie zagłębiając się już w nużące szczegóły, zdzierałam grubą warstwę preparatu, moim nieodzownym narzędziem, czyli szpachelką :) I tyle wyszło z moich spękań. Historia podobna do losów zegara, o którym pisałam wcześniej. Zdarłam cieniowanie i trochę farby, musiałam podmalować też motyw, bo po szlifowaniu był nieco niewyraźny ;) Po naprawieniu usterek i wielorotnym lakierowaniu, toaletka prezentuje się tak:
Muszę przyznać, że w naprawianiu błędów jestem już całkiem niezła :)